To cud, że nikomu nic się nie stało! Przez ponad 10 godzin generał Jarosław Szymczyk (52 l.) i jego współpracownicy podróżowali z uzbrojonym granatnikiem w samochodzie. Broń eksplodowała dopiero w gabinecie szefa policji. A paradoksalnie, Szymczyk pojechał do Kijowa, by spotkać się z ważnymi ludźmi, odpowiadającymi na Ukrainie za bezpieczeństwo.
Jak wynika z informacji Faktu, w obie strony, Szymczyk z delegacją jechali przez przejście graniczne w Dorohusku (lubelskie). Komendant przyznał, że posługiwał się paszportem dyplomatycznym. To dlatego uniknął kontroli. Czy to normalna procedura? Granatniki zostały spakowane do jednego z samochodów
– Tak, jeśli się podróżuje poza Unię Europejską, to korzysta się z takiego paszportu. Ja również z niego korzystałem, gdy byłem komendantem. Nigdy jednak nie przewoziłem granatników – mówi nam inspektor Zbigniew Maj (51 l.), były szef policji. Delegacja z Polski dotarła do hotelu w Kijowie w niedzielę 11 grudnia wieczorem. W poniedziałek Szymczyk spotkał się z szefem ukraińskiej policji oraz szefem Państwowej Służby Nadzwyczajnej. Na obu spotkaniach otrzymał jako prezent granatniki. Według jego relacji Ukraińcy zapewniali o tym, że to niegroźne prezenty. A jeden z nich miał być przerobiony na głośnik.
Jeszcze tego samego dnia, szef policji i jego współpracownicy ruszyli do Polski. Mieli do pokonania około 800 kilometrów. Jak przyznał w dzienniku "Rzeczpospolita" Szymczyk, podarki od Ukraińców zostały spakowane do jednego z samochodów i w taki właśnie sposób dotarły do komendy głównej.
W nocy z 12 na 13 grudnia granatniki na zaplecze gabinetu miał zanieść kierowca Szymczyka. Tam, według relacji szefa policji przeleżały do 14 grudnia. Tego dnia rano, Szymczyk zjawił się w pracy i w chwili, gdy przenosił prezenty z Ukrainy, doszło do eksplozji. Choć w budynku KGP przez całą dobę działa służba dyżurna kontrolująca wchodzących i wychodzących, to jeden ze współpracowników Szymczyka, który niósł bagaże do gabinetu szefa policji na pierwszym piętrze, nie został skontrolowany. – Oczywiście wszyscy powinni być kontrolowani, ale wszyscy się znają, na co dzień widują, to się ich nie sprawdza. Nikt przecież nie podejrzewa, że ktoś niesie granatnik do gabinetu szefa – dodaje nasz rozmówca.