Gdy Bartek wrócił z komisariatu policji w Wołominie, miał podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, zdarte kolana i ślady na ręce po przypalaniu papierosami. Bolała go głowa. Rodzicom powiedział, że zrobili mu tu policjanci. „Musimy to nagłośnić, żeby już nikomu nie zrobili krzywdy” – prosił bliskich. Potem położył się spać. Już się nie obudził. Miał 23 lata. Zmarł dzień przed Wigilią. Sprawę jego śmierci wyjaśnia prokuratura.
Czwartek, 21 grudnia, godz. 17.30. Marki pod Warszawą
Bartek mówi rodzicom, że wychodzi na spacer. Chce się przewietrzyć. Wkrótce dzwoni do matki i mówi, że spotkał nieznajomego i doszło między nimi do utarczki słownej. – Tamten pan miał stwierdzić, że Bartek idzie zbyt szeroko ulicą. Zdążył mi jeszcze powiedzieć, że wzywa policję. Potem się rozłączył – słyszę od Anny, mamy Bartka.
– Po godz. 18 znów zadzwonił. Powiedział, że policja przyjechała bardzo szybko – relacjonuje Anna. Przez telefon słyszy jeszcze, jak syn mówi: „Ludzie są okropni”.
Gdy Bartek nie wraca na noc, rodzice przeczuwają, że został zatrzymany przez policję. – Stwierdziliśmy, że skoro na miejsce przyjechała policja, to nic złego nie może mu się stać. I nawet jeśli został za coś zatrzymany, to po 24 godzinach wyjdzie – mówi mama 23-latka.
Dzwonią do niego, ale nie odbiera.
Bartek do domu wraca następnego dnia. Jest piątek, 22 grudnia, godz. 17.30.
„To nie policja, tylko ZOMO”
Ma podbite lewe oko i rozcięty łuk brwiowy. Pokazuje rodzicom ślady przypalania papierosami na ręku. – Mamo, to nie policja, tylko ZOMO. Zobacz, co oni mi zrobili – słyszy Anna, gdy Bartek podciąga rękaw, który odsłania poparzenia.
Gdy matka pyta, gdzie mu to zrobili, Bartek mówi: „Wozili mnie w tyle miejsc, że po prostu nie pamiętam”.
Wyznaje, że nie podpisał na policji żadnych dokumentów, że prosił, żeby mu zrobili test na narkotyki i alkohol, ale się na to nie zgodzili.
Potem dodaje: „Mamo, musimy to nagłośnić, żeby już nikomu nie zrobili krzywdy”.
Chce jechać na obdukcję, ale jest bardzo zmęczony. Mówi, że nie spał całą noc. Skarży się na ból głowy. Chce najpierw odpocząć. W końcu decydują, że pojadą na obdukcję następnego dnia.
– Bartek miał ze sobą wypis z SOR-u, na który zawiozła go policja. Tak wynikało z dokumentów. Miał wybity bark i robili mu tomograf komputerowy głowy. To nas trochę uspokoiło. Nie sądziłam, że może się coś złego stać – słyszę.
Poszedł spać i już się nie obudził
Wieczorem Bartek bierze prysznic, potem wraca do rodziców, podaje matce spodnie dresowe, które miał na sobie na komisariacie. Mówi: „Nie pierz tego, zostawimy to jako dowód”.
Potem zdejmuje koszulkę i prosi matkę, by zrobiła mu zdjęcia do obdukcji. Widać na nich posiniaczoną twarz, ślady po przypalaniu papierosami na ręce, zadrapania na nogach i zdarte kolana.
W czasie kolacji Bartek ma problem z jedzeniem. Mówi wtedy, że podduszało go dwóch wysokich policjantów. Ciągle boli go głowa. Rodzice znów słyszą, że jest zmęczony.
W końcu idzie do swojego pokoju i kładzie się spać. Już się nie budzi.
– Byłam u niego jeszcze w sobotę, około godz. 8. Dotykałam go i jestem pewna, że wtedy jeszcze żył. Wiedziałam, że jest przemęczony, więc chciałam dać mu pospać. Gdy weszłam koło południa, Bartek już nie żył – słyszę.
Wkrótce potem w ich domu zjawia się karetka i policja.
Sekcja zwłok Bartka zostaje przeprowadzona dopiero tydzień po jego śmierci.
– Straciłam dziecko. Przeżywam dramat. Dla mnie jako matki jest to bardzo ciężkie – słyszę od Anny. Nie ma wątpliwości, że śmierć Bartka ma związek z jego pobytem na komisariacie. – Miał wcześniej problemy z barkiem. Wiedzieliśmy, że jest do operacji, ale na nic innego się nie uskarżał.
Anna: – Bartek był zdrowym, bardzo wrażliwym człowiekiem. Mam nadzieję, że jego śmierć nie zostanie zamieciona pod dywan.
System polityczno-społeczny w którym żyją obywatele RP jest ślepy na psychopatów i takie śmierci będą się powtarzać dopóki w służbach mundurowych nie będzie testów wykrywających psychopatów przy rekrutacji czy po niej: